Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
Do misji pozostały niecałe dwa tygodnie...
I... minęły.
Siedzę w samolocie z Paryża do Ivato i
nadrabiam zaległości. Przysypiam. Ostatni tydzień to czyste szaleństwo. Niełatwo
jest w 7 dni ogarnąć wszystkie niedokończone sprawy, spakować się na rok, uczyć
się codziennie francuskiego i poświęcić każdej z ważnych osób tyle czasu ile by
chciała. Uff... męczące.
Siedzę w samolocie z Paryża do Ivato i
nadrabiam zaległości. Piszę. Pomysł na poprzedni post powstał tydzień temu, ale
nie było kiedy usiąść. Czas płynie i nowe rzeczy rodzą się w głowie. Piszę póki
mogę, bo za chwilę znów nie będzie czasu na takie zabawy.
Siedzę w samolocie z Paryża do Ivato i
nadrabiam zaległości. Modlę się. Różaniec dostałam w prezencie. Powiedział „Nie
zgub!”. Nie zgubię, ale będzie bardzo zużyty - okazuje się, że to jedyny jaki
wzięłam.
Siedzę w samolocie z Paryża do Ivato i
nadrabiam zaległości. Wspominam. Ostatni tydzień był piękny. Mówią, że
prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja myślę, że prawdziwych
przyjaciół poznaje się wyjeżdżając. Samodzielnie wymyślony escape room, tona
listów do czytania przez cały rok, nagrania do słuchania w każdą niedzielę,
koszulka ze Wspomożycielką Wiernych i odciśniętymi łapkami, przyjazd z Łodzi na
lotnisko o 4 rano tylko po to, żeby się pożegnać, powtarzające się zapewnienia
o modlitwie, siostra pakująca mi walizki, spacer z Tatą po Łodzi, podróż z Mamą
do Krakowa...
Siedzę w samolocie z Paryża do Ivato i nie
uświadamiam sobie, że jestem na misjach...
Comments
Post a Comment