I wyprowadzę ją na pustynię...


Śmieszne, maleńkie lotnisko – jeden pas startowy, miniaturowa poczekalnia, bagaże przeglądane ręcznie bez żadnego skanowania. I znów samolot. Wsiadamy, śmigła zaczynają wirować... i już jesteśmy pośród chmur. Droga do Tany. Minęły dwa tygodnie wakacji. W Fort Dauphin misja jest przepiękna – otwarta na świat, nie otoczona murem i drutem kolczastym; otwarta na ludzi – z kręgiem wiernych, księży i braci ustawiających się przed kaplicą po każdej porannej Mszy i podających sobie rękę; przepełniona upajającym zapachem eukaliptusów; skryta w cieniu góry; otoczona lasem tropikalnym; rozbrzmiewająca dźwiękiem bębna i śpiewem kleryków... Cudownie. Wolontariusze stanowią tu bardzo zgraną, wesołą i odpowiedzialną ekipę, ksiądz Polak wpada co wieczór zobaczyć jak się mają, luźno porozmawiać, wymienić wrażenia z dnia. Jest wspaniale, ale ja chętnie wracam do domu. Lubię szkołę i internat, lubię mój mały pokoik. Wolę młodzież niż małe dzieci. Wracam do relacji już częściowo związanych wyczekując co wydarzy się przez następne miesiące. Wracam, bo On mnie tam zaprasza. Ivato nie było moim pomysłem, kto inny jest Autorem tej misji. Biegnę więc na Jego wołanie. Biegnę chętnie chcąc się z Nim spotkać. Biegnę, bo już od prawie roku mówi „Zwabię ją i wyprowadzę na pustynię, i przemówię do jej serca". Wracam więc na moją pustynię słuchając Głosu, który tutaj mówi najgłośniej.



Comments

Popular Posts