Wspomnień czar – październik


Pierwszy listopada – Wszystkich Świętych. Jakże inaczej tu niż w Polsce... Dzień nie jest krótki, chłodny i deszczowy. Liście nie spadają z drzew układając się kolorowym dywanem pod nogami. Nad cmentarzem nie unosi się łuna zapalonych zniczy. Tu nie ma cmentarzy. Ludzie grzebią swoich zmarłych w grobowcach przy domu. Niezwykłe to miejsca – prawie puste w środku, widać tylko białe komory, gdzie ukryte są trumny. Na każdej wisi zdjęcie tego, kto tam leży. Tu jakoś bardziej czuje się prawdziwość śmierci niż na polskich cmentarzach. Do grobowca rodzina przychodzi2 listopada i zostawia kwiaty. Świeczek nikt nie pali.

Pierwszy listopada – początek nowego rozdziału. Otwieram drugą kopertę listów, myśli, drobiazgów przygotowanych mi przez przyjaciół, uświadamiając sobie, że 31 dni misji za mną. Równo miesiąc temu wylądowałam na malgaskiej ziemi. W to gorące, wczesnoletnie popołudnie, gdy pora deszczowa jeszcze się nie zaczęła, układam się na trawie w cieniu jednego z moich ulubionych drzew i otwieram komputer. Dziewczynki piorą i sprzątają. Wszystkich Świętych nie wygląda tu jakoś szczególnie. Nie wiem jak jest u ludzi, ale na mojej misji, to po prostu mieszanina soboty i niedzieli. Rano Msza, niedługo oratorium – niedzielne zajęcia. Dbanie o czystość na ogół odbywa się w sobotę, lecz na jutro planowane jest wyjście do grobowca Salezjanów. Normalnie prałabym zdziewczynkami, ale skradłam ten kawałek świątecznego popołudnia, by przebiec myślami 1/12 mojej misji.

Październik... miesiąc pierwszego przystosowywania...

Wyzwanie pierwsze – zacząć się porozumiewać. Okazało się, że mimo 1.5 miesiąca nauki nic nie rozumiem po francusku i nie jestem w stanie złożyć zdania. Uff, zaliczone. 2 tygodnie później, gdy dziewczynki przyjeżdżają do internatu i rozpoczyna się szkoła, już w miarę sprawnie się dogaduję. Strasznie kaleczę, ale jestem komunikatywna.

Wyzwanie drugie – zdobyć wizę. Czasem wydaje nam się, że niektóre trudności nas ominą. Co z tego, że prawie wszyscy długoterminowi wolontariusze mają problemy z wizami,u mnie tak nie będzie. A no jednak to nie prawda... Okazuje się, że jest jeszcze gorzej niż normalnie, ale po długiej walce chyba się udało. Uff, zaliczone.

Wyzwanie trzecie – ogarnąć dzieci w szkole. Klasy – pojedyncze lub łączone – które dostaję, mają na ogół po 40 – 50 osób. Tylko kilka jest niedużych. Dzieci nie rozumieją angielskiego i boją się mówić, więc szepczą, podczas gdy reszta nawija po malgasku. Chyba będę się musiała nauczyć czytać z ruchu warg. Do tego wyrzucili nas z klas, bo hałasujemy przestawiając ławki. Uff, w trakcie zaliczania. Przenieśliśmy się na dwór, co wszystkim sprawia radość. Uczymy się tylko przez zabawę, więc dzieci powoli nabierają odwagi. Ale jeszcze dużo pracy przed nami.

Wyzwanie czwarte – nauczyć się malgaskiego. Tylko niektóre dzieci w internacie mówią po francusku. Te mniejsze cały czas nawijają w języku ojczystym. Więc książka w rękę i do przodu. Proste rzeczy umiem już powiedzieć, wyłapuję znane mi słowa w rozmowie. Ale do poziomu jakiejkolwiek komunikacji jeszcze mi bardzo daleko. Uff, dużo pracy przede mną.

Wyzwanie piąte – nauczyć się imion dziewczynek w internacie. Jest ich z 50, a nazywają się bardzo odmiennie niż my. Uff, w trakcie zaliczania. Mam nadzieję, że w listopadzie ogarnę wszystkie.

Wyzwanie szóste – zbudować wzajemne zaufanie. Z dziewczynkami w internacie wiele rzeczy robimy razem –pierzemy, odrabiamy lekcje, odmawiamy różaniec, siedzimy w kuchni lub na dworze, jemy, zaplatamy warkoczyki, gramy w piłkę, tańcymy i uczymy się angielskiego. Ale to dopiero pierwsze kroki w budowaniu relacji i zaufania. Uff, jeszce dużo pracy przed nami.

Wydarzenie pierwsze – przyjęcie aspirantek do postulatu. 8 października 6 aspirantek przeszło do postulatu. Najbliższy rok spędzą w Ivato kontynuując swoją formację. Była modlitwa, nałożenie medalika, a później uroczysta kolacja z lodami, śpiewem i tańcem. Po raz pierwszy oficjalnie robiłam za lokalnego fotografa.

Wydarzenie drugie – przyjazd dziewczynek do internatu i rozpoczęcie szoły. Pierwsze dwa tygodnie misji były mocno odmienne od całej reszty. Pracy nie było jeszcze dużo, więc modliłam się, poznawałam wspólnotę, uczyłam się malgaskiego i francuskiego, sprzątałam w internacie, pomagałam ciąć materiały na moskitiery, chodziłam na pocztę, konfigurowałam telefony, robiłam za fotografa i powieściopisarza konstruując różne listy potrzebne w Polsce. Wiele z tych rzeczy będę robić i teraz, ale od 13 października, gdy dziewczynki wróciły do internatu i 15października, gdy rozpoczęła się szkoła, to właśnie jest moja główna misja.

Ciekawe co przyniesie listopad...







































Comments

Popular Posts